Używamy plików cookies do zbierania informacji dotyczących korzystania z serwisu Muzeum Warszawy i jego oddziałów. W każdej chwili możesz zablokować obsługę plików cookies w swojej przeglądarce. Pamiętaj, że zmiany ustawień w przeglądarce mogą ograniczyć dostęp do niektórych funkcji stron internetowych naszego serwisu.

pl/en

Głosy Pamięci – transkrypcja

Transkrypcja do instalacji audiowizualnej „Głosy pamięci” Krzysztofa Wodiczki.


1.

Dzieciństwo moje, w kamienicy przy ulicy Leszno 73, to jest taki fragment mojego życia, który do dzisiejszego dnia w snach bez przerwy przeżywam. Ze względu chyba na to, że straciłam to, co dla mnie było najważniejsze, a więc ojca i zabawki swoje, które miałam bardzo ładne – w dniu, w którym ja dzisiaj uznaję, że wybuchło powstanie, ale nie wiem, może to było następnego dnia. Musieliśmy ten cały mój raj opuścić, wyrzuceni byliśmy z domu i przez otwór w murze sąsiedniego podwórka trzeba było przejść na następną ulicę, ponieważ przez bramę nie można było już przechodzić, było niebezpieczeństwo rozstrzelania. No i doskonale to pamiętam, to przechodzenie przez ten otwór w murze sąsiedniego podwórka. Po latach starałam się zobaczyć, tam był ślad bardzo długo na tym murze tego wyłomu. I od tej pory tułaliśmy się po ulicach, schronach, piwnicach. I to, co opisuje w swoim pamiętniku napisanym już w starszym wieku, to właśnie wrażenie na mnie sprawiło, zobaczyłam pół kamienicy, przekrój poprzeczny, poprzeczny kamienicy i wszystkie mieszkania tak, w stanie takim, jakie zostawione były prawdopodobnie w ostatnim momencie przez zbiegających do piwnic ludzi, tak. Szczegółowo opisując, no zobaczyłam tam rowerek dziecięcy, który był szczytem moich marzeń, którego nie miałam, i mój wzrok się na tym rowerku zatrzymał, ale widziałam też kuchnię ze stolnicą, tak że po prostu ludzie zaskoczeni byli prawdopodobnie tym, co się stało.

2.

Ojciec, jak mówię, odszedł 9 sierpnia, z 9 na 10 z powstańcami, ale do Lasów Chojnowskich nie doszedł. Po drodze stoczyli powstańcy kilka małych potyczek i w którejś z tych potyczek ojciec zginął. Nie wiadomo było, w każdym razie od tych, którzy doszli i z którymi można było się coś dowiedzieć po Powstaniu już, to widzieli, że ojciec upadł, ale wszyscy padali, bo się kryli przed ogniem, ale jak się potem zebrali po potyczce, to ojca nie było. I nie mam grobu ojca. Mam tylko jego nazwisko na Murze Pamięci w Muzeum Powstania Warszawskiego. No a my czekaliśmy z mamą całą noc i mniej więcej, właściwie od rana, bo piwnicami były przejścia z sąsiednimi domami, więc już mieliśmy stopniowe informacje, że tak: już są pod dziewiątym na Sękocińskiej. I słychać już strzały, słychać wrzaski, prawda. Już są pod siódmym, prawda, już są pod piątym. I za chwilę u nas słychać wrzask i: Vykhodit! – z przekleństwami. Bo ci ronowcy oni w ogóle mieli mundury to jeszcze rosyjskie, prawda, broń rosyjską, tak samo. Wychodzić z piwnicy, wypędzać nas, rewizja. Szarpanie, poszturchiwanie, pod mur. Kaem naprzeciwko. Rozwalą nas. Nie. Zmiana rozkazu. Jeszcze rewizja, zabieranie, co się im podoba. Bo każdy tam z jakimś tobołkiem, prawda, wychodził z piwnicy.

3.

Moja babcia zginęła 24 września ‘44 roku, w Warszawie na Mokotowie, idąc po mleko dla swojej rocznej córeczki. Bardzo była zaangażowana w działalność powstańczą. Kręciła się wokół pułku Baszta, gdzie jednym z dowódców był jej brat. Bardzo chciała się zaangażować, no ale miała maleńkie dziecko, więc była rozdarta. Więc za każdym razem, jak szła po mleko, to zatrzymywała się w kwaterze, próbowała tam pomagać, jak tylko mogła. I właśnie, tego 24 września zginęła od bomby, która została zrzucona na ulicę, róg Kazimierzowskiej i Krasickiego, niedaleko obecnej siedziby Telewizji Polskiej. Tak się stało, że tego samego dnia oddział jej brata, Macieja Rembowskiego, z pułku Baszta wycofywał się z Mokotowa, taki mieli rozkaz. I wuj zobaczył ciało swojej siostry, a mojej babci, leżące razem z innymi ofiarami przy leju po bombie. Niestety nie mógł ani babci pochować, ani na chwilę nawet się zatrzymać przy niej, ponieważ miał rozkaz jak najszybszego wycofywania się z miejsca, gdzie stacjonował. Do końca życia chyba nie potrafił sobie poradzić z tą dramatyczną sytuacją, a mianowicie, że zostawił ciało swojej siostry tam na miejscu. Wuj po wojnie brał udział w ekshumacjach ludności cywilnej Warszawy. Rozpoznał tam swoją siostrę, która została pochowana w zbiorowej mogile na Powązkach Wojskowych w Warszawie.

4.

Mój ojciec był wtedy w szpitalu, właśnie na Długiej i czołg. „Czołg” mówi się popularnie, chociaż to był transporter właściwie ładunków wybuchowych. Taki do przebijania barykad. On wybuchł właśnie na Kilińskiego. Ojciec był akurat od tej strony, co on wybuchł. W tej sali. I to był jeden z niewielu takich opisów, które ujawnił, kiedy jeszcze byłem w liceum. Wtedy się odważył widocznie, a może emocje go poniosły, bo tak jak nic nie mówił o Powstaniu na ogół, to tu powiedział, że szczątki ludzkie na futrynie jego tej sali ociekające krwią, po tym wybuchu.

5.

Trzeba znać prawdę o Powstaniu, że Powstanie wybuchło nie dlatego, że był taki rozkaz, tylko dlatego, że cywile doszli do wniosku, że muszą ratować swoje dzieci, bo przed samym Powstaniem, dwudziestego siódmego i dwudziestego ósmego, Niemcy wywiesili zarządzenie, że ma stanąć do kopania umocnień sto tysięcy warszawiaków. I wtedy cała Warszawa zrozumiała, że będą walczyć o Warszawę Niemcy ze Związkiem Radzieckim i że kamień na kamieniu nie zostanie.

6.

Ja powiem słowami generała Polko, który kiedyś powiedział takie słowa, że „Niemcy warszawiaków do wybuchu powstania przygotowywali przez pięć lat”. I jestem w stanie to zrozumieć, bo jak się patrzy na to, co się działo w Warszawie, w okresie okupacji – te mordy, Pawiak, Szucha, Skaryszewską, egzekucje publiczne – to rozumiem, że w tych młodych ludziach tkwił olbrzymi sprzeciw. Mój ojciec zawsze mówił, że Powstanie było niepotrzebne z jednej strony, bo była za duża danina krwi, ale mówił: „Był taki czas, kiedy i tak byśmy wszyscy poszli”.

7.

I żandarmi niemieccy zaczęli wybierać ludzi, spośród tej gromady. No i Niemiec doszedł do mnie – i żebym tam odeszła. Gromada ludzi już młodych była. I mężczyzn, i kobiet. Ta pani złapała tego Niemca za rękę. I ta pani temu Niemcowi mówi, że to jest moje dziecko i tak mi wciska to dziecko. A on odrzucił ją, ona wróciła z powrotem i on mnie rozerwał – miałam sukienkę woalową taką, a on złapał mnie za ten dekolt, szarpnął moją tą sukienką przód, że mnie rozerwał do samego pasa, tę sukienkę. Za przeproszeniem, wyciągnął mnie tę pierś ze stanika i naciskał, czy ja faktycznie, jest to moje dziecko. No mleko nie leciało oczywiście, dlatego, że nie było moje dziecko, zrozumiałe. Więc ta właśnie pani, Niezgodowa dokładnie, uklękła i zaczęła tego Niemca całować. Po prostu po tych buciorach jego zaczęła całować. On jakoś strzepnął ją i machnął ręką, żebym została z nimi, w tej grupie całej, którą prowadzili z Leszna.

8.

W Szarych Szeregach znalazłem się – mama mnie zapisała – musiała wyrazić zgodę, bo byłem za młody. W wieku jedenastu lat nie wolno było do harcerstwa przystępować chyba – i to się mamie udało, bo mama poszła i poręczyła jak gdyby za mnie, i ona prosiła, żebym został przyjęty do harcerstwa, do Szarych Szeregów w pierwszych dniach Powstania. I harcerki starsze prowadziły – ja to nazywałem kwatery. Ja już nie spałem z rodziną, no i tam dostawaliśmy zadania, dostawaliśmy polecenie, dostawaliśmy listy. Odbierane były od nas te listy, gdzie wracając z piwnic, przechodząc pod blokami, to tam, no właściwe cała ludność cywilna to była właśnie na dole. I tam pytałem się, orientowałem się, jaki to budynek, jaka ulica. A już jednocześnie roznoszenie gazet. Więc to było tak, że ta torba miała być prawie że cały czas pełna, bo ludzie też wrzucali swoją korespondencję. I się okazało, że oprócz tej korespondencji, obok wymiany gazet na listy, ludzie wdzięczni, czy czym się kierowano, ale dostawałem dosyć dużo upominków żywnościowych. No i automatycznie stałem się zaopatrzeniowcem dla swojego rodzeństwa, dla swojej niani.

9.

Babcia wraz z sąsiadami została jakby wypędzona z mieszkania na plac, gdzie odbywało się rozstrzelanie. I babcia błagała o to, żeby ją puścić. Dała całą złotą biż… złoty zegarek, złotą biżuterię, którą miała na sobie w nadziei, że zostanie… nie zostanie zastrzelona, zostanie puszczona. Niestety biżuteria została zabrana. Najpierw troje dzieci zostało rozstrzelanych. Babcia trzymała jedno dziecko jedną ręką, dwoje drugą ręką. A następnie strzelali do niej. Dostała kilka kul i upadła, na nią kolejne osoby rozstrzelane, po prostu, leżała pod toną trupów. Po pewnym czasie, pod wieczór, poczuła ruchy w brzuchu, że dziecko żyje i udało jej się wyczołgać spod trupów i ukryć gdzieś w okolicy, gdzie spotkała sąsiadkę, która też ocalała. Ale niestety znowu Niemcy tych, co ocaleli złapali i przegonili do kościoła św. Wojciecha, gdzie było takie miejsce jakby spędu tych osób, które przetrwały. Babcia z krwotokiem leżała tam pod ołtarzem. Potem z kościoła św. Wojciecha pieszo została przegoniona do obozu przejściowego w Pruszkowie Dulag 121.

10.

Ja do tej pory to pamiętam. I to jest trochę nieznośne, że to tyle lat i człowiek zupełnie tak jakby wczoraj to wszystko się stało. Że ja nie zwariowałem to cud.

11.

Wiele rzeczy pozostało w mojej pamięci, na przykład białe schody, po których zbiegaliśmy w nocy do schronu. Te schody to śniły mi się do szesnastego roku życia. W ogóle wojna śniła mi się do szesnastego roku życia, non stop.

12.

Piątego sierpnia, kiedy te oddziały dotarły tutaj na wysokość ulicy Radomskiej, ci siedzący w piwnicy usłyszeli łomot do bramy, dobijanie się. No ale nikt się nie chciał ruszyć, wszyscy się bali. I mój ojciec, i dozorca tego domu – niejaki pan Dedek – zdecydowali się tam pójść. Ojciec poszedł. A potem usłyszeli huk i strzał, strzały. No wpadli ci – to były chyba rosyjskie oddziały w służbie niemieckiej – zaczęli rabować zegarki, no i w końcu jakoś kazali wychodzić z tej piwnicy. I wtedy, jak weszli z piwnicy do bramy, moja kuzynka zobaczyła leżącego na ziemi mojego ojca i tego dozorcę. Zatrzymała się, chciała coś robić, ale odepchnęli ją. No i tak to wyglądało, tak to się skończyło. No nie wiadomo było, co się dalej ze zwłokami ojca stało. I w ‘45 roku do mojej mamy dotarła wiadomość, że jest ekshumacja poległych na Ochocie, a zwłoki wszystkich tych poległych były w wielkim dole koło kościoła św. Jakuba, koło placu Narutowicza.

13.

Kazano mi rzucać granaty, bo Niemcy przebiegając Foksal, starali się biec pod samymi oknami naszymi w Chmielną. I wtedy nie można trafić, nie można się wychylić, bo się dostanie i rzuca się granaty na chodnik, pod, za okno, tak żeby Niemiec, który będzie blisko biegł ściany, żeby się kryć, musi dostać. I tam była rzeźnia, bo Niemcy mieli jakiegoś idiotę dowódcę, który kazał im biec falami. My żeśmy ich tam, między innymi te moje granaty… no… zabijali, a oni znów za chwilę falą biegli. I za chwilę znów był rozkaz, i za chwilę znów natarcie, i za chwilę ta sama sytuacja. Ja postanowiłam zobaczyć, czy dobrze rzucam te granaty, czy skutecznie. I jak wychyliłam się przez okno, zaczęłam płakać, bo zobaczyłam, jak strasznie cierpią ci, którzy jeszcze nie umarli, a ich porozrywały moje granaty. Wtedy po raz pierwszy w Niemcach zobaczyłam ludzi i uświadomiłam sobie, że wojna jest czymś najokropniejszym, co ludzie mogą sobie nawzajem zgotować.

14.

Wszedłem do kościoła św. Wawrzyńca. Otwarte wszystko, można było wejść. Jakieś ślady, księdza tam w kościele zamordowano, więc to wszystko widzę. Nawę – to są makabryczne rzeczy, no ale jeśli ma być prawda, to niech będzie – zobaczyłem, w zakrystii prawdopodobnie, kawałek czaszki ludzkiej z włosami, przyklejona, widocznie roztrzaskała się, przyklejona, tak jak na klej, by ktoś przykleił. To już mnie wtedy się zrobiło nie bardzo. I idę, idę z jakimś nieprawdopodobnym ociąganiem się. Żeby jeszcze, jeszcze nie zaraz znaleźć się w tym miejscu. Jeszcze trochę. Bałem się, że to wszystko okaże się prawdziwe. I wszedłem. Rów był dosyć długi, więc nie musiałem tym całym rowem, bo wiedziałem, w którym miejscu ta grupa ludzi stała, moi rodzice i ja. To w tym miejscu. I spojrzałem w ten rów. Leżała ta książka kasy chorych, jeszcze była z drugiej strony też czarna, ale ona od lata ‘44 do wiosny ‘45 leżała tam. Nikt tego nie wziął, nie ruszył, nie zobaczył, a może zobaczył. Nawet zdjęcia były jeszcze moich rodziców. Ale ona była tak przesiąknięta wilgocią, że jak wyschła, to zdjęcia się rozsypały. Jakby kremacja była pośmiertna. I sięgnąłem za tę książkę i wziąłem ją. I jest, i jest. I ślad kuli, która przeszła nie tylko przez tę książkę kasy chorych, ale przez pierś mojego ojca.

15.

Wspomnienie, które przysłała nam ciocia Marysia – Maria Goetzen „Maja” – jest bardzo smutne. Właśnie dla niej Powstanie to, to tragedia ludzkich śmierci, ran, cierpień, a przede wszystkim – kanały. Przede wszystkim kanał, w którym młodziutka dziewczyna wydostała się ze Starego Miasta, ale to było przeżycie chyba największe dla niej, z tego wspomnienia. I to było dla mnie zaskoczenie, że to przeżycie przejścia kanałami rzuciło, zmieniło barwy całego Powstania, całych tych wspomnień. Rzuciło taką rozpacz, zaprawiło rozpaczą całą rzeczywistość. I do dzisiaj to boli. Ona wyszła z kanałów na Wareckiej. Tuż przed swoim domem akurat. I to było dla niej szczęście, że mogła, że mogła od razu umyć się przede wszystkim, że była woda. Ale przeżycie było takie, że zostawiło ślad do końca.

16.

O śmierci mojego ojca dowiedzieliśmy się, ja i moja mama, kiedy siedzieliśmy przed domem w kwietniowy dzień. Wtedy mój stryj, który był świadkiem tego, zdecydował się wreszcie powiedzieć mamie, co się z moim ojcem stało. I kiedy on powiedział, to był taki moment, kiedy mama zastygła, nie mogła w to uwierzyć. I dopiero później zaczęła płakać. Zaczęła mówić: „To był taki dobry człowiek”. No więc, te moje pocieszenia niewiele, ale starałem się jakoś, jakoś mamie pomóc. Przytuliłem się do mamy i tak płakaliśmy razem.

17.

Mój tata miał niespełna szesnaście lat, jak poszedł do Powstania. Miał za sobą dosyć ciężkie przeżycia w okresie okupacji. Potem Powstanie – Wola, Starówka, Czerniaków. Dwukrotnie ranny, raz zasypany. Przepływał przez Wisłę na drugą stronę. Ale o tym wszystkim opowiedział dosłownie pół roku przed swoją śmiercią. On unikał tego tematu. Nawet w rozmowie z wujami, braćmi ciotecznymi, którzy brali również czynny udział w Powstaniu, byli żołnierzami batalionu „Zośka”, też starał się nie wspominać tego tematu przy rodzinie. Omijał go, po prostu go omijał. Tak jakby była to, powiedzmy, wielka trauma dla niego, wielka tragedia, której nie chciał przeżywać na nowo. Tata nic nie mówił o Powstaniu. Starał się nas chronić. Starał się, być może, ustrzec nas przed konsekwencjami tych czasów lat 70., początku lat 80., wtedy, kiedy pamięć o Powstaniu, o Armii Krajowej, o uczestnikach nie była mile widziana jeszcze. Nawet w rozmowie ze starszymi starał się ściszać głos, jeżeli tam jakieś tematy podobne były poruszane. To był, myślę, że dla niego trudny czas, ale również traumatyczne przeżycia, o których nie chciał wspominać, które chciał po prostu zapomnieć. Chciał nie myśleć o tym. Mówił, że z jego plutonu to nikt nie przeżył. Później spotkał kolegę w Koszalinie przez przypadek – mówił: „No to cud, że jeszcze jeden z nas jest”. Przeszedł, mówię, najcięższy szlak bojowy – Wola, Starówka, Śródmieście, Czerniaków. Był dwukrotnie ranny, raz zasypany gruzami, przepływał przez Wisłę po zwalonych przęsłach mostu Poniatowskiego. Opowiadał, na pół roku przed śmiercią mówił, że gdyby nie kable, które wisiały na zwalonym moście, nie udałoby mu się przepłynąć na drugą stronę, nie udałoby mu się uratować życia.

18.

Potem wrażenie, którego nigdy nie zapomnę, to było po wyrzuceniu nas z piwnicy przez Niemców, którzy strzelali po nogach, jak żeśmy wychodzili. Spotkałam, wśród tłumu ludzi, ja po ciemku zauważyłam jakiegoś mężczyznę – chciałam się ratować widocznie i do tego mężczyzny powiedziałam: „Niech pan nas zabierze ze sobą”, a on, ja mam go w oczach, no dzisiaj, jak opowiadam to mam łzy, ale tak było. On przykląkł przy mnie, ukląkł i powiedział, że miał takiego synka jak ja i Niemcy mu tego synka rozstrzelali, i też nie ma domu, i też nie ma dokąd wrócić.

19.

Bo trudno sobie zdawać sprawę, jak to było i wyobrazić sobie. Mowy nie ma. Ktoś pyta: „Czy, jak uciekałeś, czy za tobą się matka obejrzała?”. Ja mówię: „Boże, kto to myślał o tym”. To są sekundy, ja się odwracam i mam za sobą ścieżynkę na wał i biegnę. Nic, ja tylko widzę wszystko, ale nic nie słyszę. Tak zupełnie jakby uszy nie działały, ale oczy działały. Jak już jestem na wale, to tam kilka kroków dla chłopaka, bach, bach, to tam mnie sięgnęła kula, pojedynczego takiego, nie maszynowego, tylko pojedynczego, który mnie trafił, już na szczycie. Ja wtedy, to uderzenie było tak silne, to każdy by spadł, przewróciłem się i sturlałem się na drugą stronę, że mnie już z ulicy nie widzieli. Byli przekonani, że Wiesio już nie żyje. I ile trwało to, że odzyskałem przytomność i świadomość, nie wiem. Zaczynam się przedzierać przez druty kolczaste, bo tam teraz takie betonowe są ogrodzenia, a wtedy były drewniane pale i trochę drutów kolczastych. Troszkę były nadwyrężone, więc z trudem, ale się przedarłem. Te druty tak łapały człowieka, za kurtkę. I biegnę, biegnę, już nie mówię, że idę, tylko biegnę. Tak jakbym albo chciał jak najszybciej oddalić się, albo może zdawałem sobie sprawę, że będą mnie szukać, bo pójdą sprawdzić, czy ja tam leżę, czy nie. Tylko teraz ja tak przytomnie o tym myślę, a wtedy nie wiem, co ja myślałem. Działałem jak dobrze szkolony pies, instynktownie.

20.

Moje dzieciństwo to właśnie było takie, że pamiętam, że był taki żywy przekaz tej wojny. I pamiętam, że na przykład – z czasów dzieciństwa – czułem taką niechęć do współcześnie żyjących Niemców, no doszło nawet do tego, że ja opluwałem niemieckie samochody. Widząc stojącego trabanta z tabliczką rejestracyjną niemiecką i z napisem DDR, no plułem na przednią szybę jako wyraz takiej pogardy dla wroga. Dzisiaj wiem, że to nie było nic mądrego, no ale wówczas miałem taki przekaz, bo słyszałem te opowieści wojenne, oglądałem filmy wojenne, więc ta wojna była czymś takim bliskim. Teraz mam trochę inny stosunek do współcześnie żyjących Niemców i trudno, żebym ich obarczał winą za to, co zrobili ich dziadkowie czy pradziadkowie. Natomiast ważne jest to, żeby oni też o tym pamiętali.

21.

Co zauważyłam w mojej rodzinie, że oni właściwie w opowieściach wojennych nigdy w naszym kolejnym pokoleniu, w moich kuzynach i we mnie, nigdy nie hodowali nienawiści do Niemców. Mówili o Hitlerze. Mówili o tych zbrodniczych działaniach nazistów, natomiast nigdy nie mówili źle o Niemcach mi współczesnych. I to jest bardzo ciekawe, i uważam, że to jest jedyna droga do tego, żeby nie infekować kolejnych pokoleń nienawiścią – że mimo strasznych przeżyć można wspólnie budować z największym wrogiem sprzed pokoleń.

22.

I ojciec jasno mówił, że Powstanie musiało wybuchnąć. Nie było takiej możliwości, żeby nie wybuchło Powstanie, kiedy już front był blisko i przez te parę lat wszyscy się szykowali do tego. Nie zatrzymałoby, żaden rozkaz by tego nie zatrzymał. I ta radość tych pierwszych dni, że te sztandary można było wywiesić, te flagi biało-czerwone, to po prostu coś, co napędzało ojca aż do śmierci. To było tak radosne przeżycie na pewno dla niego, mimo tych wszystkich potworności, które później miały miejsce.

23.

Była to iluzja, bo to było po prostu wishful thinking, to nie było rzeczywiste, tylko to były pobożne życzenia. I ja, jako dziesięcioletni obywatel Polski i Warszawy, zdawałem sobie sprawę z szans tego Powstania, które ma wybuchnąć. I w tej iluzji, w tej niesłychanej naiwności, że ta Armia Krajowa, podjudzana przez oficerów i przez propagandę, w końcu marzyła, żeby rozpocząć bój, bo całe pięć lat okupacji było naładowane żądzą zemsty. I to Powstanie miało zaspokoić wszystkie te marzenia i te dążenia do uzyskania przynajmniej wewnętrznego spokoju, że myśmy spełnili nasze zadanie, zaatakowaliśmy i wygramy. A to było z góry skazane na zagładę.

24.

Przejścia piwnicami były zaplanowane jeszcze przed Powstaniem. Nasze mieszkanie, mieszkaliśmy przy Marszałkowskiej 31, to jest tuż koło kościoła Zbawiciela i tego trzeciego dnia Powstania zeszliśmy do piwnicy. Było połączenie z Mokotowską, tam też bloki były i tam też można było przejść. Byliśmy jedni z pierwszych do wyjścia na ulicę i stamtąd zostaliśmy, czekamy na ten zmrok, na te ciemniejsze, żeby się jakoś spokojniej, bezpieczniej przedostać, ale jeszcze było widno, tak że to by długo trwało. Przyszedł Niemiec, oficer niemiecki i kazał nam wszystkim z powrotem przejść z tego, nazwijmy, trzeciego czy czwartego podwórka przez te właśnie przejścia, z powrotem na Marszałkowską naprzeciwko obecnego kina, które się tam mieści – na Marszałkowskiej kino Luna. Wychodzimy przez bramę na ulicę i tam ten sam oficer, który kazał nam wyjść z tego miejsca, gdzie czekaliśmy, żeby się wydostać na Mokotowską, w kierunku tego szpitala, to stał w bramie. I tam była selekcja – mężczyźni w jedną stronę, że tak powiem, byli tam jakoś tak zatrzymywani. A nam kazano przejść na drugą stronę Marszałkowskiej, pod kino Luna. Kazano nam iść w kierunku do Litewskiej, do Szucha. W każdym razie tam toczyło się Powstanie i zgrupowane zostały kobiety z dziećmi. Niemiec stanął na jakiejś tam skrzyni i powiedział, że za chwilę podjadą tutaj czołgi i kobiety staną między czołgami, staną na czołgach, zostaną tam posadzone na czołgach i pięć czołgów wjedzie w ulicę Piusa. „Jedziemy tam, czołgi tam mają zadanie odbić z małej PAST-y Niemców, którzy zostali uwięzieni przez Powstańców. I jeżeli się akcja uda odbicia, to waszych ojców, mężów, braci zwrócimy wam”. Zaczęli chodzić Niemcy z karabinem, w hełmach i zdzierać chustki kobietom z głowy i sami sobie zakładali. I już część kobiet posadzona została na czołgi. I dużo Niemców było między czołgami. Akcja się, jak wiemy, nie udała. Powstańcy byli w dużej rozterce. Dużo kobiet zostało nadpalonych, spalonych na czołgu, bo właściwie Powstańcy nie wiedzieli, co mają robić – jedyna broń przeciw czołgom to były butelki z benzyną, a na czołgu były kobiety.

25.

Ale takiej odwagi, jaką mieli nasi warszawiacy, nigdzie nie spotkacie i takiej miłości. Nie mówię już o tym, jak bardzo się nami opiekowali, jak bardzo starali się, tak jakbyśmy byli wszyscy ich dziećmi. Że przynosiły kobiety dla nas różne potrzebne, przede wszystkim picie, że przynosiły, bo nasze dziewczęta nie nadążały. My, to też trzeba powiedzieć, że my kobiety polskie, warszawskie dziewczyny. Bo dla mnie ja nie jestem bohaterką, bo ja miałam broń, ale wszystkie łączniczki, sanitariuszki, które były bez broni, a musiały pójść w teren i musiały się narażać na to, że jak złapią, to będą nie tylko mordować, ale będą gwałcić, że będą z nimi robili, co zechcą. A to byli, bo to był Reinefarth, ta jego straszna, złożona z morderców, cały ten jego oddział.

26.

Pamiętnik, który początkowo bezimienny, był schowany w papierośnicy, złożony na czworo, częściowo zalany wodą. Ustaliliśmy autora tego pamiętnika – Zbigniewa Wrońskiego, plutonowy, podchorąży Zbigniew Wroński, pseudonim „Kret”. Żołnierz Grupy Artyleryjskiej „Granat”. I zapis w pamiętniku jest taki: „Wchodzimy na ulicę Belgijską. Zastaliśmy stosy spalonych ciał kobiet i dzieci”. Na jednej z następnych kart pamiętnika ten młody, chyba dziewiętnastoletni chłopak wówczas, pisze takie słowa: „Jeńców już żeśmy nie brali”.

27.

Pamiętam na przykład z opowieści mojej cioci Janki Szafrańskiej, tej właśnie bratowej mojej drugiej babci, która była sanitariuszką na Czerniakowie, ale zanim dostała się na Czerniaków, to jeszcze przez pierwsze dni Powstania była sanitariuszką w szpitalu na Mokotowskiej 55. To jest Śródmieście Południowe, to był taki największy szpital w tamtej okolicy. I zapamiętałem z jej wspomnień taką dramatyczną sytuację, jak w tym szpitalu leżał osiemnastoletni chłopak, osiemnastoletni powstaniec, ciężko ranny, był już umierający, no i ciocia się go zapytała właśnie, jakie jest jego ostatnie życzenie. I on powiedział: „Żeby Polska była wolna”.

28.

Ja w pewnym momencie wstąpiłem do tajnego harcerstwa, do tak zwanych Szarych Szeregów. Wciągnęli mnie koledzy i ja zostałem członkiem, harcerzem. No i brałem udział w tej działalności. I jeden z moich kolegów, jak się dowiedział, że ja wstąpiłem do Szarych Szeregów powiedział, że też chce się zapisać. I on musiał to powiedzieć swoim rodzicom, bo do mnie zatelefonował jego ojciec i prosił mnie o spotkanie. I powiedział: „Tadziu, ja cię proszę, żebyś nie wciągał Krzysia do Szarych Szeregów, bo któryś z was musi przeżyć. Ktoś musi odbudowywać kraj, Polskę po wojnie, więc może już nie wciągaj Krzysia”. I ja powiedziałem Krzysiowi, że nie zgadzam się na jego członkostwo w Szarych Szeregach.

29.

Przeczytałam teraz, niedawno takie wspomnienie brata mojej babci, która zginęła właśnie, który był w pułku Baszta, i który zresztą natknął się na jej ciało. Był tam dowódcą oddziału i musiał się wycofywać z Mokotowa i znalazł ciało swojej siostry, ale ponieważ miał pod sobą oddział, no i był w akcji, więc nie mógł jej pochować, no nawet krzyża na czole zrobić. Całe życie zresztą to bardzo przeżywał. W każdym razie w jego wspomnieniach jest bardzo ciekawe zdanie, ponieważ on ocenia Powstanie jako oczywiście pewien zryw, którego już się nie dało powstrzymać, natomiast oddaje ocenę tego pokoleniom następnym. Myślę, że tu wuj po prostu był świadomy tego, że efekty tego zrywu i śmierci tych dwustu tysięcy ludzi będą widziane dopiero później.

30.

Jak dziadka zabili, dziadek się przewrócił i moja siostra jedenastoletnia, a ja miałam pięć lat. Zdawałam sobie sprawę, że oni nie żyją, ale tak dokładnie nie wiedziałam, czy oni śpią, czy nie. Schowałam się pod nimi, pod siostrą, bo dziadek leżał na wznak, siostra leżała na bok. I się tak schowałam. I świeciło – mówiłam zawsze do mamy, że widziałam, że słońce świeciło, a to był wielki księżyc, tej nocy. Była księżycowa noc. I wtenczas poczułam, że taka jestem głodna, i pani, która zobaczyła, bo to było na chodniku, która miała dom tam i taką bramę, zobaczyła, że tam leży dziecko. Nie wiedziała, jakie dziecko, tylko widziała, że dziecko. Ponieważ ja nie mogłam wstać – ona prosiła, żebym ja nie wstawała, dlatego że vis-à-vis Niemcy strzelali z karabinów maszynowych, bo była poczta i oni zajęli tę pocztę. I ona mówiła do mnie, żebym nie wstawała, tylko żebym pozbierała to, co ona mi rzuca. I ona mnie tak na chodniku, na tej jezdni, rzucała tak po chodniku, dołem te kostki cukru.

31.

Popędzono nas do Białobrzeskiej i Białobrzeską w stronę Opaczewskiej. Jeszcze się paliło dookoła. Jeszcze leżały trupy. Szliśmy taką płonącą ulicą. Po drodze jeszcze znowu zatrzymanie, znowu rewizja, znowu szarpanie, bicie. Na Zieleniak, na ten plac targowy przy Grójeckiej. Dzisiaj Grójecka i Banacha to jest, prawda. Przed budynkiem, który ocalał naprzeciwko wejścia do tego placu targowego, tego Zieleniaka, stał, tam był budynek niespalony, leżał stos trupów. A nas wpędzono na Zieleniak. Tłum tam był tych mieszkańców Warszawy wcześniej wypędzonych niż my. Było to już około południa, upalny dzień, nie ma wody. W tłumie zalegającym ziemię tam, bo tam tylko ziemia była goła przecież na tym placu, chodzą ci ronowcy, no, oczywiście pijani. Wyciągają kobiety, które im się podobały. Ciągną je do szkoły będącej tuż obok. Tam się odbywały gwałty, tam zabijali kobiety.

32.

Te nasze matki, ci nasi ojcowie, ta bezbronna ludność cywilna, ona zdecydowała o tym, że powstanie trwało 63 dni. Bo już pierwszego dnia byśmy kapitulowali, bo żeśmy nie zdobyli żadnego obiektu. Pierwszy dzień była kompletna klęska, byliśmy rozproszeni, nie mieliśmy wystarczająco dość broni, amunicji, niczego, żeby zdobyć i zatrzymać Niemców, żeby oni pierwszego dnia ponieśli jakiekolwiek większe straty. Nie ponieśli. To potem dzięki tej ludności, która całą noc nas opatrywała, karmiła, pokazywała którędy przejść.

33.

To był rodzaj przestępstwa – decyzja o powstaniu. My ogłaszamy to jako zbrodnię, tę decyzję. Uzasadnienie jest bardzo proste, to jest ilość ofiar, te dwieście tysięcy osób się szacuje i zniszczenie miasta. Więc to są argumenty, których nikt nie może podważyć, bo to są tragiczne fakty. I tylko okazuje się, że wyciągnięcie z nich wniosków w tym społeczeństwie nie jest takie proste, bo istnieją dalej tradycje przegranych. W tej piosence: „Oto dziś dzień krwi i chwały, oby dniem wskrzeszenia był. Będzie orzeł biały, tą nadzieją podniecony woła na nas z górnych stron: Powstań, Polsko. Zrzuć kajdany. Dziś twój triumf albo zgon!”. Więc brano bardzo pod uwagę, że jednak to będzie zgon.

34.

Dla mnie bolesne jest mówienie, że Powstanie było niepotrzebne. I że to była zła decyzja.

35.

Przez Młynarską prowadzili nas do Wolskiej, to przyczepił się do mnie w mundurze niemieckim facet z karabinem – ci, co prowadzili cały ten pochód – przyczepił się do mnie. Oczywiście z woreczka mi od razu wyciągnął tę dewizkę ojca i ten zegarek, ale zobaczył jednocześnie na moim palcu obrączkę. Ręce miałam popuchnięte, ta obrączka mi się werżnęła po prostu w rękę, w palec, a on się uparł, i – ściągać. Ona – za nic w świecie nie mogłam ściągnąć. I taka pani starsza, którą oczywiście pierwszy raz na oczy widziałam, wyciągnęła ze swojej torby czy woreczka buteleczkę wody. I polała mi na tę rękę, bo czuła, że on by mnie chyba naprawdę ubił dla tej obrączki.

36.

Zasunęły się drzwi i pociąg ruszył. Nie wiadomo było gdzie, po co. Nikt przecież nie informował. Już byliśmy, byliśmy traktowani jak bydło po prostu. Gdzieś ten pociąg jedzie. I tak jechał całą dobę. Wieczorem następnego dnia, to był z 11 na 12 sierpnia, pociąg wjechał na rampę w Birkenau. Tam się otworzyły drzwi. Tam znowu przy wrzaskach „Wysiadać jak najprędzej!” następowało rozdzielenie rodzin. Mężczyźni osobno, kobiety osobno. Krzyk, płacz niesamowity, bo jak mówię, rozdzielanie rodzin. Starsze dzieci, starsi chłopcy, tacy jak ja już, nie chcą iść, prawda, nie chcą… I ja tak samo, kucnąłem trochę, prawda, jak nas rozdzielali i przeszedłem razem z mamą, żeby być z matką dalej, prawda. W ogóle nie wiedziałem, gdzie ja jestem. I pierwsze spojrzenie na moje, jak przez moment znalazłem się na progu wagonu, zanim mnie zepchnięto w dół, to zobaczyłam tylko szpaler esesmanów z psami. Tu przy nas blisko, to już ludzie rozciągani, prawda, rozdzielani, te kobiety od mężczyzn. Dachy baraków słabo oświetlone, bo było zaciemnienie, ale oświetlony obóz to przecież zawsze był, słabo, ale był. Z boku jakieś wielkie dwa kominy, z których bucha płomień na parę metrów. I dym jest, jakiś taki straszny, odór, że nie ma czym oddychać. Ale już zepchnięto mnie w dół. Już zaraz poszedłem w tłumie kobiet, dzieci do obozu kobiecego.

37.

Marysia Cyrańska, siostra mojej bratowej, a żony Władka. Marysia już nie żyje, chociaż była prawie w moim wieku. Miała dziesięć czy jedenaście lat. Nigdy nie wyszła za mąż, nigdy nie miała dzieci, bo była ranna. Ona zeznawała przed sądem zaraz po wojnie o tych rzeczach, że ona ranna leżała i udawała, że nie żyje. A tam chodził taki specjalista i jak ktoś oddychał, to go dobijał. I ona wstrzymała, on wszedł buciorami jej na plecy, bo ona potem zeznawała, bo widziała, że ktoś oddycha i dobił. A ja sobie napisałem tak: „A może to obok leżał mój ojciec ranny, jeszcze żywy, oddychał, tylko nieprzytomny. Kto to wie”. I ona mając to przeżycie, traumę, nigdy nie chciała mieć dzieci i nigdy nie chciała wyjść za mąż. I nie żyje.

38.

Ale te trupy, które, ja chodziłam po tych trupach, dziadek chodził ze mną po tych trupach, to ja, jako dziecko dziesięcioletnie, dwunastoletnie – moja mama nie mogła mnie zostawić w domu, bo ja wszędzie trupy widziałam. Miałam taki uraz. Moja psychika była tak zakodowana, że jak zostałam nawet w biały dzień w mieszkaniu, jako dziesięcioletnie dziecko, to ja widziałam wszędzie trupy. Ten strach, tych trupów i ten strach odszedł ode mnie, jak moja mama umarła. Ja wtenczas miałam dwadzieścia parę lat już, a mama miała pięćdziesiąt cztery lata. Bo moja mama ze mną wszędzie chodziła – do piwnicy, na górę. Ja się wszędzie bałam, mając dwadzieścia lat nawet.

39.

Chodziliśmy po wojnie na Cmentarz Wojskowy ku uczczeniu powstańców leżących tam setkami, tysiącami osób. Ale wokół powstanie, w tym czasie był cały czas mentalny zamęt. To było ukrywane. Także myśmy wielu rzeczy tego typu nie wiedzieli. I cały wysiłek czczenia powstańców skupiał się na Cmentarzu Wojskowym, a rzeź Woli była czymś marginalnym i mało znanym. Więc dopiero po wielu latach coraz więcej osób zaczęło o tym pisać, mówić, nagrywać i to weszło do świadomości w Warszawie.

40.

Dla mnie jest to przerażające, że młodzi ludzie, którzy chodzą do szkoły, uczą się historii, oglądają filmy, jak straszna jest wojna i co zrobił Hitler i jak straszna jest właśnie idea faszyzmu. Ale także, jak ważne jest to, że patriotyzm nie polega wcale na tym, że się woła, ma się flagę i woła się: „Śmierć wrogom!”, tylko polega na tym, że się pilnuje, żeby nie było wojny i że się dba o swoich współziomków, współobywateli, że jest się pierwszym, jak się jest silnym, do tego, żeby dźwignąć, jak ktoś upadnie.


Wspomnienia przeżyć wojennych w rozmowie z Krzysztofem Wodiczko przekazali:

Bohdan Bartnikowski, Helena Bułgarska, Elżbieta Gutowska-Niedziałek, Tomasz Karasiński, Wiesław Kępiński, Elżbieta Leszczyńska, Monika Lurie, Stanisław Maliszewski, Stefan Niesłuchowski, Tadeusz Rolke, Łucjan Sokołowski, Jadwiga Szczęścik-Parucka, Krzysztof Szlifirski, Wanda Traczyk-Stawska